13
marca 1999, Minneapolis w stanie Minnesota, Uniwersytet Minnesota
– Macie ostatnie sekundy na
dokończenie myśli, a kiedy dam znać, macie odłożyć długopisy – oznajmiła
profesor Tancredi.
Desiree spojrzała na siedzącą dwa
rzędy wcześniej ciemnowłosą dziewczynę, która zawzięcie skrobała ulubionym
wiecznym piórem po arkuszu egzaminacyjnym, jakby od tego zależało jej życie.
Uśmiechnęła się pod nosem, delikatnie kręcąc głową i ponownie skierowała wzrok
na swoją kartkę, przygryzając skuwkę. W ostatniej chwili dopisała ostatnie
zdanie i jako ostatnia odłożyła długopis na pulpit. Oddając arkusz, odetchnęła
z ulgą. Nie wiedziała, co myśleć. Zdała, czy nie? Jednak to nie miało już większego
znaczenia. Miała to za sobą.
Wyszła przed salę, nie patrząc po
drodze pod nogi. Jak zawsze grzebała w torebce, szukając pomadki (przynajmniej
tym razem). Niewiele brakowało, a wpadłaby na jednego z kolegów z kierunku, za
którym nie przepadała. Na szczęście w ostatnim momencie podniosła głowę i
zdołała się zatrzymać. Na ławce koło drzwi siedziała Megan, która przerzucała
wszelkie materiały dotyczące pisanego przed momentem egzaminu. Kosmyk, który
wysunął się jakimś cudem z ciasnego upięcia i opadł na jej bladą, owalną twarz,
nerwowym ruchem założyła za ucho i zdawała się nie zwracać uwagi na stojącą
obok przyjaciółkę. Szukała czegoś zawzięcie, nie dając za wygraną.
– Niech to szlag! Wiedziałam, że to
pomylę! – warknęła w końcu na tyle głośno i gwałtownie, że Desiree aż podskoczyła
z przestrachu.
– Ty coś pomyliłaś? Proszę cię! I
tak będziesz mieć najlepszy wynik na roku.
Megan spojrzała ze zdenerwowaniem na
przewracającą oczami dziewczynę. Wyłapała jeden swój błąd, a przecież mogło ich
być więcej. Na samą myśl o tym wróciła do przerzucania stron notatek. Miała
nadzieję, że tylko tą jedną rzecz miała źle, ale wolała się upewnić. Desiree
westchnęła głośno ze zniecierpliwienia i usiadła obok przyjaciółki. Położyła
sobie na kolanach torbę i związała długie, blond włosy w niedbały kok. Zawsze
nosiła na nadgarstku frotkę, która była jedyną „biżuterią”, która jej nie
drażniła. Nigdy nie nosiła żadnych kolczyków, bransoletek ani pierścionków, bo
uważała, że to niepraktyczne i niewygodne. Tak samo miała z ubraniami –
zdecydowanie wolała się ubrać wygodnie, niżeli ładnie, ale kosztem uwierających
butów, zbyt ciasnych spodni lub innych niedogodności.
– Długo jeszcze będziesz ślęczeć nad
tymi notatkami? – jęknęła. – Daj już temu spokój. Napisałaś, co wiedziałaś.
Teraz i tak już nie poprawisz.
Megan zmarszczyła czoło, przerzuciła
kolejną stronę, jakby nie słyszała co jej przyjaciółka powiedziała, po czym
zaczęła zbierać leżące wokoło niej kartki, nie odzywając się przy tym ani
słowem. Za nic w świecie, nie chciała przyznać, że Desiree miała rację. Lubiła
panować nad sytuacją, a tym razem nie miała na nic już wpływu.
– To jak z imprezą? Trzeba w końcu
uczcić twoje jutrzejsze urodziny i nasz ostatni egzamin, prawda? – Desiree
nawiązała rozmowę, przerywając ciszę, która się ciągnęła odkąd oddaliły się od
uniwersytetu.
– A co ma być? Odbędzie się. W końcu
wszystko jest zaplanowane, ludzie zaproszeni. Rodzice pojechali do babci na
Florydę i nie będzie ich jeszcze przez tydzień, więc wszystko gra i śpiewa.
Obcesowy ton Megan rozbawił przyjaciółkę,
która odparła tylko „no, takie gadanie to ja rozumiem” i zachichotała, dając
swojej poważnej przyjaciółce kuksańca, chcąc wywołać u niej chociaż cień
uśmiechu. Uzyskała jedynie wymowne spojrzenie ku niebu i westchnienie.
13
marca 1999, Minneapolis w stanie Minnesota, Dom Desiree
Po kilkunastu minutach jazdy
zatłoczonym autobusem do dzielnicy, która nie chwaliła się dobrą sławą w
mieście, i dodatkowym kilkuminutowym spacerze znalazła się w końcu przed swoim
domem. Spojrzała na niego bez cienia uśmiechu i ruszyła w stronę drzwi
wejściowych. Był to parterowy, sypiący się gdzieniegdzie, budynek z płaskim
dachem. Okna przed stłuczeniem i włamywaczami chroniły kraty. Starszy brat
Desiree niejednokrotnie inwestował w remonty, ale dom najwyraźniej nie chciał
zostać nareperowany. W ten sposób myślała najmłodsza lokatorka – ich
schronienie żyło własnym życiem, dostosowując się do sytuacji domowników. A ta
do najlepszych nie należała.
– Wróciłam! – krzyknęła,
przechodząc przez próg.
Wewnątrz musiała wyjątkowo uważnie
się przemieszczać. Patrzyła pod nogi, bojąc się, że przewróci się o rzeczy,
które matka rzuciła, wróciwszy z nocnej zmiany i nie zdążyła posprzątać,
zmęczona pracą i „odreagowywaniem” po niej. Głośne chrapanie, dobiegające z
sypialni rodzicielki, dało dziewczynie znać, że o swoim powrocie przed chwilą
poinformowała ściany, walające się po podłodze ubrania i gdzieniegdzie leżące
szkła, które były pozostałością po rozbitej butelce wódki.
– Świetnie, kurwa. Świetnie. A
sprzątać będę musiała ja. Wspaniale mamusiu, znowu pokazałaś, jak można na
ciebie liczyć. No, ale czego ja się spodziewałam? Przecież od kilku, czy nawet
kilkunastu lat zachowujesz się identycznie.
Przedzierając się między bałaganem
do swojego niewielkiego pokoju, który był jej azylem w całym tym szaleństwie,
prowadziła monolog, nie starając się nawet być cicho. Po drodze trzasnęła
drzwiami od sypialni matki, nie patrząc na śliniącą się kobietę z rozmazanym
makijażem, leżącą niczym zwłoki w samej bieliźnie na rozbebeszonym łóżku.
Zamykając się wśród własnych czterech ścian, usłyszała, jak pani Dyson
krzyknęła coś niewyraźnie między jednym chrapnięciem a drugim.
Wystarczyła niecała minuta pobytu w
domu, żeby była podenerwowana. Chciała krzyczeć, zniszczyć coś, cokolwiek, co
dałoby ujście jej złości. W takich chwilach jak ta nie czuła miłości, którą
dziecko darzy swojego rodzica. Wręcz przeciwnie – nienawidziła swojej własnej,
rodzonej matki za to, że nie potrafiła spełnić swojej rodzicielskiej roli.
Uczucie podwajał fakt, że nie miała ojca. Umarł zanim się urodziła, ale
okoliczności znała tylko pobieżnie, bo był to temat tabu. Jedyną odpowiedzialną
osobą był Keith – starszy brat, który starał się uzupełnić braki rodzicielskie
najlepiej jak umiał. Jak była mała, ubierał ją, karmił, czesał, kąpał i czytał
bajki na dobranoc. Kiedy poszła do szkoły, chodził do nauczycieli za każdym
razem, gdy wzywano jej rodziców. Zawsze mogła na niego liczyć, ale rzadko okazywała
mu wdzięczność.
Klnąc na matkę i karcąc samą siebie za
karygodne traktowanie brata, szykowała się na imprezę. Starała się uspokoić,
wiedząc jaka potrafi być, kiedy się złości. Właśnie w takich momentach miała w
zwyczaju krzyczeć na Keith’a bez powodu, mimo że on starał się robić wszystko,
żeby jak najlepiej jej się wiodło biorąc pod uwagę okoliczności. A nie chciała
mu dzisiaj podpadać, zwłaszcza, że planowała prosić go o trochę gotówki.
13
marca 1999, Minneapolis w stanie Minnesota, Sąd obwodowy
– Keith u siebie? – spytała
sekretarki brata, która nie mając chyba w danym momencie nic do roboty, czytała
książkę.
– Tak, tak.
– Nie jest zajęty?
– Pewnie przegląda papiery aktualnej
sprawy.
– Dzięki.
Desiree przewróciła oczami, nie
chcąc komentować zaangażowania sekretarki brata. Jako jeden z prokuratorów
powinien zatrudnić osobę odpowiedzialną, a nie jakąś leniwą pannę dopiero po
studiach, liczącą na to, że ktoś zrobi wszystko za nią. Równie dobrze mógł
zatrudnić swoją siostrę, przynajmniej dostawałby swoją ulubioną kanapkę z
szynką, papryką i ogórkiem, kiedy tylko prosiłby o coś do jedzenia, bez
zbędnych dodatkowych pytań.
Zapukała do drzwi i nie czekając na
pozwolenie, weszła do gabinetu. Wnętrze było przestronne i znajdowało się w nim
jedynie kilka niezbędnych rzeczy. Regał pękał w szwach od książek
zapełniających jego półki, tak samo szafka, w której szufladach leżało tysiące
akt różnych spraw. W rogu stał duży kwiat, wyglądający tak, jakby zapomniano go
podlać kilka razy. Pod oknem znajdowało się okazałe biurko, przy którym
siedział Keith, przeglądający jakieś dokumenty.
Brat Desiree był mężczyzną
przystojnym, dobrze zbudowanym i budzącym respekt. Sam wyraz jego twarzy
zazwyczaj dawał znać przeciwnikom na sali rozpraw, jak i osobom spotkanym w
życiu prywatnym, że z nim nie ma żartów. Desiree doskonale go znała, wiedziała,
że to stanowczy i uparty mężczyzna.
– Cześć wielkoludzie.
– Co chcesz? Mów szybko, bo za chwilę
mam spotkanie.
Usiadła na krześle naprzeciwko brata,
zniechęcona zniecierpliwionym tonem głosu brata. Tego właśnie się obawiała.
Zdawała sobie sprawę, że Keith ma poważną pracę, w której rzadko kiedy może
sobie pozwolić na odpoczynek i pogaduszki z młodszą siostrą, ale miała
nadzieję, że mimo wszystko będzie przynajmniej dla niej trochę milszy. Bawiąc
się tabliczką z wygrawerowanym napisem Keith
Dyson – prokurator, zbierała się w sobie, żeby powiedzieć to, co układała
sobie w głowie przez całą drogę.
– Dasz mi trochę kasy? Megan ma
dzisiaj urodziny, właściwie jutro, ale dzisiaj organizuje imprezę, a głupio tak
pójść z pustymi rękoma.
– Ile?
– Czterdzieści?
– Ych, niech będzie pięćdziesiąt dla
równego rachunku, ale nie wydaj na głupoty.
Posłał jej jedno ze swoich
ostrzegawczych spojrzeń i przez krótką chwilę czuła, jak się kurczy w sobie,
kiedy to jego jasnoniebieskie oczy zwrócone były w jej stronę. Cicho
odetchnęła, gdy się odwrócił, żeby sięgnąć po swoją walizeczkę, w której miał
portfel i dokumenty. Z poważnym wyrazem twarzy podał jej pieniądze i życzył
udanej zabawy, ale w jego głosie było więcej ostrzeżenia i niejako prośby o to,
żeby do tej imprezy podeszła z rozsądkiem, niż entuzjazmu i radości.
– Dzięki! – krzyknęła i momentalnie
zniknęła za drzwiami.
13
marca 1999, Minneapolis w stanie Minnesota, Dom Megan
Słońce chowało się za horyzontem,
kiedy Desiree dotarła na miejsce. Ogromny dom otoczony był mnóstwem ludzi, co
ją trochę zaskoczyło. Poruszając się wolno między nimi, szukała swoich
przyjaciół. Większość mijanych osób kojarzyła jedynie z widzenia – byli to
studenci, których mijała na kampusie lub uczniowie liceum, do którego wcześniej
uczęszczały z Megan. Nie spodziewała się, że aż taki tłum będzie obecny, ale
było jej to w znacznym stopniu obojętne. Dopóki nikt nie wchodził jej w paradę
wszystko było w porządku.
W końcu dostrzegła dwójkę swoich
przyjaciół, stojących kilka metrów dalej. Była to para niezwykle interesująca i
wyróżniająca się w tłumie. Dwoje typowych artystów, którzy mieli własny styl i
dziwactwa. Chloe była blondynką o brązowych oczach. Tego wieczoru ubrała
sukienkę z gładką górą i falbaniastym dołem, sięgającą kolan, a na nią założyła
bolerko z krótkim rękawem. Całość stroju dopełniały różnokolorowe korale na szyi
i botki na obcasie. W rękach trzymała nieodłączny aparat, któremu daleko było
do nowoczesności. Towarzyszył jej Jason, mający równie artystyczną duszę. Miał
średniej długości czarne włosy i ciemne oczy. Ubrany był w poprzecierane
dżinsy, bordowy T–shirt i czarną marynarkę.
Poprawiał właśnie tkwiące na nosie nerdy, kiedy Desiree szła w ich
kierunku.
– Dobrze, że się wyróżniacie w tej mdłej, jednorodnej
masie, bo chyba bym was nigdy nie znalazła. Widzieliście Kevina i Meg?
Zanim skończyła mówić, Chloe zdążyła
zrobić jej dwa zdjęcia, które wyskoczyły z aparatu po niespełna kilku sekundach.
Desiree przechyliła głowę i uniosła jedną brew. Nie przepadała za zdjęciami,
zwłaszcza jeśli robiono je bez pozwolenia. Wiedziała jednak, że jej
przyjaciółka robi to odruchowo. Chloe i Jason byli studentami fotografii, ale z
tej dwójki to blondynka miała totalnego hopla na tym punkcie. Brunet natomiast
bardziej interesował się malarstwem i poza zajęciami spędzał długie godziny
przy sztaludze.
– Kev się spóźni, pisał do mnie
przed chwilą – odpowiedział Jason, podpierając dłonią zarośnięty podbródek.
– Tu jesteście! Chodźcie do środka,
bo te hieny zajmą najlepsze miejsca – przywitała ich gospodyni wieczoru, mająca
zdecydowanie lepszy humor niż te kilka godzin wcześniej.
Bez słowa sprzeciwu cała trójka
podążyła za dziewczyną do ogromnego salonu, gdzie było już tyle ludzi, że
musieli się przeciskać, żeby dostać się do kanapy, której o dziwo nikt nie
zajął. Megan musiała krzyczeć, żeby ją przyjaciele usłyszeli, a Desiree
rozglądała się po pomieszczeniu z uniesionymi ze zdziwienia brwiami. Nie
słuchała przyjaciółki, właściwie to starała się wyłączyć słuch, bo panujący
rozgardiasz aż buczał w jej uszach. Połowa osób znajdujących się w
pomieszczeniu była już pod wpływem napojów wyskokowych i niektórzy już zdążyli
wyrządzić szkody. Ktoś głośno przeklął i gospodyni musiała ich opuścić, żeby
podejść do grupki, wśród której doszło do większego zamieszania. Na podłodze
pod ich stopami Desiree dostrzegła kawałki szkła i rozlany bezbarwny płyn.
Przekleństwo musiało więc dotyczyć rozbicia butelki z wódką. Uśmiechnęła się
złośliwie pod nosem, ciesząc się, że to nie ich.
Mijały kolejne minuty, a Kevina nie
było ani słychu, ani widu. Megan również nie towarzyszyła przyjaciołom, zajęta
rolą gospodyni, więc wspólnie zdecydowali się otworzyć pierwszą butelkę
alkoholu. Zdecydowali się na brandy, które przynieśli Chloe i Jason, a na
później zostawili wódkę Desiree. Kolejne szklanki wypijali w niebywałym tempie,
żartując, śmiejąc się i rozmawiając o wspólnych znajomych, studiach i dawnych
czasach. Jason rozlewał właśnie resztki alkoholu, kiedy Desiree podniosła się z
miejsca i ruszyła do łazienki, czując, iż potrzeba fizjologiczna już nie tyle,
co daje o sobie znać, a wręcz krzyczy, domagając się, aby ją załatwić.
Chwiejnym krokiem przeciskała się
między tłumem nieznajomych osób. W końcu dotarła do odpowiednich drzwi i
nacisnęła klamkę. Przeklęła głośno, kiedy nie dostała się do środka, więc
przestępując z nogi na nogę, czekając, aż ktoś raczy wyjść. Wszystko, co się
działo, odbierała z ogromną dawką obojętności, wynikającą z faktu, że spożyty alkohol
krążył w jej organizmie, przez co czuła się, jakby poruszała się w balonie,
chroniącym ją przed otoczeniem. Równocześnie liczyła na lekkie otrzeźwienie,
jak i chciała poczuć coś innego, aniżeli otępienie.
– Nareszcie! – krzyknęła, kiedy w
końcu łazienka została zwolniona i zataczając się, weszła do środka.
Wydawało jej się, że lata.
Rozglądała się bezmyślnie po pomieszczeniu, starając się nie chwiać. W czasie,
gdy myła ręce przy umywalce, przejrzała się w wiszącym nad nią lusterku. Oczy
jej błyszczały, policzki były zaróżowione, a usta jej zsiniały. Skrzywiła się i
odwróciła wzrok. Wtedy to zauważyła. Na szafeczce były resztki białego proszku.
Dotknęła ich wilgotnym palcem i podłożyła go pod nos. Nie pachniał środkami
czyszczącymi. Zastanawiała się, czym jest, skoro nie proszkiem do prania. Z
zamyślenia wyrwało ją szarpanie za klamkę i łomotanie do drzwi.
– No już, wychodzę! – warknęła i
opłukała ręce, po czym wytarła je o ręcznik i opuściła jedyne na daną chwilę
przestrzenne pomieszczenie.
Kiedy dostała się do swojego
miejsca, znalazła się niespodziewanie w niedźwiedzim uścisku Kevina. Brązowooki
chłopak o wysportowanej, aczkolwiek szczupłej, sylwetce uśmiechał się do niej
szeroko po tym, jak ją już puścił. Niezaprzeczalnie ucieszyła się, że w końcu
się pojawił. Był z nich najbardziej towarzyski, zawsze uśmiechnięty i trudno
było się nudzić w jego towarzystwie, co wynikało z miliona pomysłów, które mu
przychodziły do głowy w ciągu minuty. Tym razem też coś wymyślił, ale reszta
zareagowała dosyć niepewnie na ten wymysł.
– No weźcie! Nie mówcie mi, że nie
jesteście ciekawi, bo i tak wam nie uwierzę.
– Kev, wiadome, ale są pewne
granice, których się nie powinno przekraczać – próbowała mu przemówić do
rozsądku Megan, siadając na oparciu kanapy. – Poza tym, skąd niby byśmy to
teraz wzięli?
– To akurat nie jest problem –
odpowiedział, patrząc na nich niepewnie. – Tylko, że…
– Tylko że co? – spytała Desiree,
która jako jedyna popierała jego pomysł. W końcu spróbować nie zaszkodzi.
– Koleś, handlujący tym towarem za
mną nie przepada z pewnych względów i mi na bank nie sprzeda, a co najwyżej
spuści mi łomot.
Zapadła cisza, po której każdy miał
coś do powiedzenia. W końcu doszli do porozumienia i wyznaczyli Desiree, jako
osobę, która ma załatwić towar. Zanim podniosła się z kanapy, wypiła szklankę
soku i upewniła się, że wie, do kogo ma podejść. A potem ruszyła w kierunku
wysokiego mężczyzny o tlenionych włosach, wyróżniającego się z tłumu. Stał
oparty o schody i obserwował czubki swoich butów, wyraźnie znudzony imprezą i
nawet nie podniósł wzroku, kiedy się przed nim zatrzymała.
– Hej. To u ciebie można dostać
towar? – spytała entuzjastycznie.
– Zależy.
– Od czego? – W tonie jej głosu
dostrzegalne było rozdrażnienie, spowodowane tym, że nie nawiązał z nią
kontaktu wzrokowego, który jej zdaniem był nieodłącznym elementem zdrowej
komunikacji.
– Od tego, kto i w jakim celu chce
go kupić. Brałaś już?
Po raz pierwszy na nią spojrzał.
Czuła, jak ją lustruje swoimi błękitnymi tęczówkami, co ją jeszcze bardziej
zdenerwowało. A co mu do tego? Ich sprawa, czemu chcieli dostać towar. On był
tylko od sprzedaży, a gdyby chciała słuchać wyrzutów i słów mądrości to by
poszła do brata albo do księdza.
– Nie, nie brałam. I co z tego?
– Spływaj mała. – Spojrzał z
powrotem na swoje buty, dając jej tym samym znać, że nie ma czego u niego
szukać.
– Co z ciebie za dealer?
Zdając sobie sprawę, że nic nie
wskóra, wróciła do swoich przyjaciół, przeklinając pod nosem. Jason stwierdził
poważnym tonem, iż najwyraźniej tak miało być, a resztę imprezy spędzili tak,
jak dotychczas. Desiree co jakiś czas patrzyła ze złością na tamtego tlenionego
blondyna i zastanawiała się, czemu właściwie nie chciał jej sprzedać towaru.
14
marca 1999, Minneapolis w stanie Minnesota
Szedł przed siebie z rękoma w
kieszeniach. Powoli się rozwidniało i zdawał sobie sprawę z tego, że niewiele
mu zostało czasu na sen zanim będzie musiał iść do pracy. Myślał o tamtej
dziewczynie. Była mniej więcej w wieku jego siostry, zresztą tak samo jak
reszta osób. Coraz częściej miał wątpliwości, co do wszelkich rzeczy, które
zrobił w życiu i podjętych decyzji. Jednak wiedział, że większości z nich nie
zmieni.
18
stycznia 2008, Minneapolis w stanie Minnesota, Stanowe więzienia dla kobiet
–
Otworzyć siedemnastkę! – wrzasnęła strażniczka. – Dyson, nowa współlokatorka.
Do
celi weszła młoda, ruda kobieta. DeeDee nie omieszkała przyjrzeć się jej
uważnie. Była chorobliwie blada, a jej okrągłą twarz zdobiły liczne piegi. W
zielonych oczach dostrzec można było niepewność, smutek i lekki strach. DeeDee
westchnęła cicho, czując, że nowa współlokatorka może mieć problem z adaptacją
w więzieniu, które jest bezlitosne. Zwłaszcza dla takich słabiutkich osóbek.
–
Jestem Desiree Dyson, ale wszyscy mówią do mnie DeeDee – przywitała się z nią,
opiekuńczym tonem.
–
Sylvia Drew. Speedy – odpowiedziała cicho nowa.